» Blog » Rozprawy #9: rodzinn-, woln-, żywotn- i współczesn-
05-10-2014 16:54

Rozprawy #9: rodzinn-, woln-, żywotn- i współczesn-

Odsłony: 120

Rozprawy #9: rodzinn-, woln-, żywotn- i współczesn-

Tutej.

Spis przedtreści:

Łukasz Orbitowski – Szczęśliwa ziemia

Justyna Bargielska – Małe lisy

Ziemowit Szczerek – Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian

Patrycja Pustkowiak – Nocne zwierzęta

Brygida Helbig – Niebko

Paweł Potorczyn – Ludzka rzecz

Andrzej Stasiuk – Nie ma ekspresów przy żółtych drogach

Jerzy Pilch - Wiele demonów

 

Ignacy Karpowicz - ości,

czyli rodzinn-, woln-, żywotn- i współczesn-

No cóż, nie mogę sobie pozwolić, żeby podejść do tej książki tak jak lubię. Lubię być wolny na szybkość, tudzież szybki na wolność, co znaczy: dać lekturze swoje odleżeć, zanim będę o niej śpiewał. Teraz nie ma jak, trzeba mruczando odstawić bez rozgrzewki.

Ignacy Karpowicz pojawia się w tej ciemnicy dosyć często. Nie będę liczył, liczę w godzinach a nie po, ale pewnie jego nazwisko pada równie często co Gombrowicz, Dick czy Dostojewski. Niestety, jest raczej piątym kołem niż czwartym muszkieterem – to trio to tutti frutti, pierwszy (zaś) przebywa pola przeciętności. Ale przecież Gesty...

Sprawa jest skomplikowana. Na Gesty trafiłem dokładnie w tym momencie, gdy brutalnie próbowałem rozerwać własne jestestwo i otworzyć się na współczesną literaturę niefantastyczną. Powiedzmy, że jakoś to poszło, ni rwanie, ni podrzut nie są tematami tej tu rozprawy. Gesty wzięły mnie mocno – uwielbiam lektury poruszające wątek relacji rodzinnych, a linia matka-syn jest dla mnie i gorącą, i błękitną. Do tego mile łechczący podniebienie język, do tego cieszące oko szczegóły, do tego wyostrzony zmysł obserwatorski. Pamiętam, że aż mi duch zaparło to wszystko, bo myśl paliła: czy to tak może być? Czy przypadkiem złapana książka (tak zwana, bo to czytnik) przypadkiem złapanego (no cóż) autora tak rusza? A jeśli tak wydeklinowana lektura miesza, to co byłyby w stanie zrobić te wybrane już przy pomocy skalpela (czyli z zegarmistrzowską lub chirurgiczną precyzją, prześladuje mnie ten zwrot od lat)?

Na szczęście zdążyłem się rozczarować! Okazało się, iż, po pierwsze, Karpowicz to pisarz bardzo nieprzypadkowy, bo jeden z tych bardziej uznanych (o czym w ogóle my tu rozmawiamy, wydawany jest w twardej oprawie!), po drugie – wcale nie taki dokrojony. Pode mnie, znaczy się. Przeczytałem Balladyny i romanse, aby zrozumieć (ha, patos wali akapit w ruinę, zamiast „i zrozumiałem” ja tu cel narzucam), iż autor nie do końca taki jest, jak Gesty, a zdecydowanie bardziej taki, jak Gestów ostatni akapit. W krótkiej lekturze zmieścił swoją inteligencję, zmieścił pożądaną u pisarza spostrzegawczość, zmieścił olbrzymią empatię – ale kpiarstwa nie zmieścił, kpiarstwo mu tam tylko wykipnęło, kpiarstwa zwyczajnie w sobie nie utrzymał i popuścił kroplę (jak ja wulgarnie mówię, to nie wypada). W Balladynach i romansach widać, że Karpowicz ma go wcale dużo i nie boi się nim co jakiś czas strzyknąć (ordynus i miglanc ze mnie). Wyjątki z tekstu za wydaniem z mojego kundelka:

Literaturę spożywamy wyłącznie najgorszej jakości, interesuje nas styk grafomanii z upośledzeniem umysłowym. Mistrzem w tym gatunku jest Coelho, i nawet Dan Brown nie dorasta mu do pięt, a zasługi miał przecież spore i będzie jeszcze gorszy, niż jest, obiecuję, znam prognozy.

Oraz:

Film o papieżu okazał się bardzo wzruszający, zjadłem duży popcorn i wypiłem średnią colę.

Nie chciałbym, żebyśmy się źle zrozumieli (a przecież jesteśmy na to skazani! Najczarniejszy sen spędza ze mnie radość od tylu lat.) – powyższe cytaty, jak to mówią ludzie młodzi i pełni życia, zaśmiane. Karpowiczowi chyba nawet nie wywodzi się od kpiarzy – on z kpiarstwem romansuje. Nie katuje czytelnika cynizmem ściernym, nie graweruje sarkazmem, nie szuka spełnienia w ironii. Co najwyżej podejmuje z nią delikatny, kulturalny (bardzo! Na każdym kroku czuć, że człowiek nielicho oczytany i dobrze wychowany, psiakrew, nie jakiś hultaj!) flirt, aby odbiorcę rozśmieszyć. A właśnie – dowcipny do tego! Problem w tym, że ja się z tej psiej rasy wziąłem, że ja w ścieraniu i grawerowaniu znajduję spełnienie, że śmieję się, ponieważ rozkoszuję się lękiem, bawię się nicością i igram z odpowiedzialnością, a śmierci nie ma (do połowy ja, od połowy Witold G.). Mój korzeń wypłynął z korzenia (tfu, tfu, tfu, cóż za ancymon we mnie drzemie) czarnych błaznów, moja wrażliwość dorobiła się brzydkiego „nie”, cynizm wysuszył oczy i w ogóle takie noir, że sam Marlowe wstydziłby się rozmawiać z taką skamieliną. Poważnie o błazenadzie: jestem kpiarzem, a swój do swojego nie ciągnie – swój swojemu wilkiem. Pierwszą rzeczą, której w literaturze nie lubię (a mimo to potrafi wywołać we mnie podziw), jest dystans: autora do siebie, autora do dzieła, dzieła do dzieła. Do dzieła!

Właściwie napisałem już o ościach wszystko, co wyczułem. Karpowicz to szarmancki, bardzo oczytany, ciepły, empatyczny i inteligentny, spostrzegawczy i uszczypliwy pisarz. Taka jest też jego najnowsza książka. Ja po prostu nie potrafię znieść tego, że nie jest ona śmiertelnie poważna, bo tego właśnie potrzebuje moje rozegzaltowane na wszystkie strony błazeńske ego: żeby depcząca je literatura zabierała się do dzieła z zaciśniętymi ustami.

Pora jeszcze dorzucić do tej zgorzkniałej zupki coś o tym, czego się z ości dowiedziałem, bo książka ta służy nie tylko poruszaniu, ale i stymulowaniu (co zupełnie usprawiedliwiałoby wszystkie jej grzechy w moich oczach, gdybym był spowiednikiem – a przecież jestem tylko radośnie płaczącym katem). Ości to trzęsienie ziemi – nietypowe o tyle, że posiada co najmniej kilka epicentrów. Każde z nich to doskonale (czyt. idealnie, naprawdę idealnie) wykreowany bohater. Karpowicz pokazuje, że stworzenie porządnych postaci równa się wylaniu fundamentów – kiedy czytelnik poznaje Maję, Norberta, Ninel i Andrzeja jest już kupiony. Zresztą co się dziwić: każde z nich inaczej wygląda, każde inaczej mówi (klucz, klucz do mojego serca – żeby każden jeden innych słów używał, w innym rytmie czasowniki wyrzucał, inaczej pytania budował), każde inne dramaty przeżywa – poroże obfitości. W dodatku odbiorca ma całkowitą dowolność w wyborze swojego awatara, bo między państwem bohaterstwem-koralikami nie nitka jest, a siatka – Karpowicz to (do)wolnościowiec pełną gębą, każdego z każdym (ja nie o świntuszeniu, ja o relacjach).

Moim faworytem została Maja. Nawyk strzelania losowym zdaniem w przerwach między zdaniami prawie sensownymi to wytrych do mojej zamkniętej głowy (otwieracz do zapuszkowanego łba), a Niezawiniony Smutek pewnie zostałaby moją najlepszą przyjaciółką. Tak się składa, że Maja jest matką Bruna (punka-ateusza jeżdżącego z babcią na pielgrzymki). Tak się składa, że za kochanka wzięła sobie Franka, człowieka ułożonego i idealnie symetrycznego, jej totalne przeciwieństwo. Tak się składa, że Franek jest synem Ninel, uzależnionej od ludzi samotnicy. Tak się składa, że Ninel za kochanka wzięła sobie Norberta, pozbawionego owłosienia gorliwego wyznawcę ultraprawicowych wartości. Tak się składa, że Norbert sypia także z Maksem, który w weekendy zamienia się w drag queen. Tak się składa, że poza weekendami Maks zmienia się w Kuanga, wietnamskiego biznesmena z polską rodziną...

Tak można w nieskończoność. Gdzieś przeczytałem, że ości to powieść-plotka. Coś w tym jest. Z nurtem tej książki nie można nie popłynąć – wartka tragikomedia porywa i trzyma w czułych objęciach aż do bezbolesnego utonięcia (to podobno niemożliwe). „Perypetie rodziny X” brzmi jak żart (lub slogan reklamowy serialu sprzed 15 lat, tak panie dziejku, moja starość popiskuje), ale, uwierzcie, żartem nie jest – choć bywa. Można się przy tej lekturze ubawić, wspólne zabijanie czasu przyjemne jak moje pierwsze samobójstwo, to wszystko prawda. Ale nie o to idzie – idzie o podpłomyk, czyli o to, co płonie pod. A mimo że ości nie parzą, lecz ogrzewają, to ogień mocny.

Karpowicz uwielbia pytać o tolerancję. Poszukuje do tego najróżniejszych pretekstów: miesza w historiach, wiarach, pochodzeniach, rodzinach, łóżkach i orientacjach bohaterów tylko po to (a tak naprawdę także po to, by bawić), żeby wrócić do tej jednej kwestii – jak wiele człowiek jest w stanie zaakceptować, również w sobie, aby dopuścić szczęście do siebie i siebie do szczęścia. Czasami jego kontrowersja wcale kontrowersją nie jest (miłość Andrzeja i Krzysia nie może oburzać, nie może i koniec, a jeśli oburza, to żyjemy w zupełnie innych światach, żegnam), czasami kontrowersją może być (polska kobieta akceptująca to, że jej wietnamski mąż jest drag queen), czasami kontrowersją jest (kiedy Faustyna, katoliczka, obrywa od swojej wyzwolonej siostry i życia czyt. Boskiej Opatrzności – spodobało mi się to odwrócenie schematu, a zachwyciło ich częściowe pojednanie, mówię poważnie, zawsze stanę po stronie słabszego; kochajmy się! Jestem najbardziej czułym cynikiem w całym stadzie). Karpowicz, mimo rozmiłowania w ironii, ostatecznie nagradza swoich bohaterów za to, że zerwali krępujące ich społeczne więzy, przemełli tradycję – przynajmniej ja chcę w to wierzyć, bo zakończenia, czy może dokończenia, w powieści nie uświadczymy.

Najprawdopodobniej za kilka godzin ości zostaną nagrodzone Nike. Dobrze, bo to książka mądra i potrzebna, zabawna i przyjemna, ciekawa i ważna. Problem w tym, że mija się z moją wrażliwością dokładnie tak, jak mija się z moją wrażliwością Karpowicz: kiedy on zmiękcza ironię swoim dobrowidztwem, ja wolę tę czarną jak fatalizm. Doceniam kunszt, doceniam warsztat (choć zdarzają się w powieści stylistyczne mielizny – kilka razy coś zgrzytnęło w tej dobrze naoliwionej maszynie, byłem w nieprzyjemnym szoku), doceniam ości, ale wolę Wiele demonów. Bardzo wolę. A przecież wśród nominowanej dwudziestki było też Ostatnie rozdanie. Przeczytam i pokocham, w końcu to Myśliwski...

1
Notka polecana przez: baczko
Poleć innym tę notkę

Komentarze


baczko
   
Ocena:
0

Bajarz z ciebie pierwszej wody :) Czytałeś już "Sońkę"?

06-10-2014 15:59
Zicocu
   
Ocena:
0

@baczko

Nie, od Karpowicza czytałem tylko GestyBalladyny i romanse i ostatnio ości, ale pewnie będę powoli nadrabiał ;) Warto?

06-10-2014 18:13
baczko
   
Ocena:
0

Sam dopiero niedawno kupiłem, więc dam znać jak się zapoznam :) Krąży opinia, że Sońka to najlepszy tekst Karpowicza.
 

06-10-2014 19:49

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.