[Opowiadanie] Rajska wyspa
W działach: opowiadania | Odsłony: 430Robi był rozbitkiem na bezludnej wyspie. Przynajmniej wyspa była bezludna, dopóki on na niej nie wylądował. Nie miał tu telewizora. Ani Internetu. A nawet gdyby znalazł wifi, Robi zgubił swojego smartfona. Myślał, że to koniec świata. Że nie przeżyje bez sprawdzania co minutę, czy ktoś do niego napisał. Nie mógł nawet zamieścić swojego zdjęcia na Fejsie. Podpisałby je „Pobyt na rajskiej wyspie”. Wszyscy by mu zazdrościli. Tymczasem nie miał w zasięgu ręki nawet prostych narzędzi, a co dopiero elektroniki. Żadnego kontaktu z cywilizacją.
Nie znał się na sztuce przetrwania. W normalnych warunkach wygooglałby wszystko. Teraz musiał improwizować. Postanowił, że najpierw rozpali ogień. Nie miał pod ręką benzyny. Ani palnika acetylenowego. Choćby małej zapalniczki. Na początku nazbierał chrustu – suchych liści, pnączy, wszystkiego, co leżało na ziemi i wyglądało na łatwopalne. Gdy uzbierał spory zapas, przyszedł czas na rozpalenie ognia. Wypróbował kilka metod. Uderzał kamień o kamień, ale nic to nie dało. Wystawił opał na promienie słoneczne. Bez skutku. W końcu spróbował metody pocierania drewno o drewno. Męczył się z tym przez godzinę, by uzyskać mały dymek. Żadnej iskry. Ten dymek jednak dał mu nadzieję na to, że metoda zadziała. Kontynuował więc. Tego dnia nie udało mu się rozpalić ognia.
Pierwszą noc spędził na plaży. Bez smartfona. Bez Playstation. Nawet cholernej lampki nocnej. Tylko on, rozgwieżdżone niebo, tona opału i plany co robić następnego dnia, by przeżyć.
Rano obudziło go burczenie w brzuchu i pragnienie. Miał wielką ochotę napić się Coca Coli. Spojrzał na otaczający go ocean. Wszędzie woda, lecz nic do picia. Pomyślał, że niepotrzebnie wczoraj męczył się z ogniskiem. Na co mu ciepło, jeśli umrze z odwodnienia. Ciekawe czy na tej wyspie są jakieś supermarkety? Pewnie nie. Na szczęście jest las. A tam gdzie są rośliny, na pewno jest woda. Przy okazji poszuka czegoś do jedzenia.
Na plaży rosły palmy kokosowe. Lecz większość z nich była, jak na jego gust, za wysoka. Bał się wspinać bez lin. Nie chciał ryzykować, choć wyobrażał sobie, że taki kokos może być idealnym rozwiązaniem zarówno na głód jak i na pragnienie. Na razie jednak ruszył w głąb dżungli, by rozejrzeć się po wyspie. Gdy przedzierał się przez zieloną gęstwinę, jego uwaga była wyostrzona do granic możliwości. Czy są tu jadowite węże? Może pająki? Albo jakieś większe drapieżniki? Na razie słyszał śpiew ptaków. Różnorodność paproci, palm i drzew cieszyła jego oczy. Po godzinie wędrówki znalazł strumień. Już chciał się napić, gdy przypomniał sobie lekcje biologii o tasiemcu, gliździe ludzkiej, pantofelkach i innych potworach. Zaryzykował i ugasił pragnienie. I wtedy zauważył liany. Te pnącza rosnące wśród drzew, można wykorzystać jako liny. Chyba już wiedział, jak zdobyć kokosa na obiad.
Wrócił na plażę. Popatrzył krytycznym okiem na palmę kokosową. Nie, nie zamierzał się na nią wspinać. Z lasu przytargał trochę prostych patyków. Powiązał ich końce lianami w taki sposób, że stworzył z nich jedną, długą tyczkę. Ostatni patyk na tej tyczce był zakrzywiony niczym hak. Teraz Robi podszedł do najniższej palmy, jaką znalazł i zaczął strącać kokosy.
Otworzył je ostrym kamieniem. Mleczko kokosowe było orzeźwiające, a miąższ bardzo pożywny. Ale przede wszystkim Robi czuł wewnętrzne szczęście, ponieważ coś mu się udało. Zdobył jedzenie dzięki własnej pomysłowości. Napełniło go to optymizmem i nadzieją, że poradzi sobie na wyspie. Postanowił, że jeszcze raz spróbuje rozpalić ogień. Męczył się z tym kilka godzin. Zmieniał kawałki drewna, z każdym pracując przez długi czas. W końcu przypomniał sobie, jak widział na obrazku łuk ogniowy. Oczywiście nie wiedział jak to się nazywa, ale pamiętał jak wygląda. Zrobił kamieniem wgłębienie w kawałku suchego drewna. Włożył w nie prostopadle patyk. Od góry przytrzymał go twardszym drewnem. Wcześniej, przy pomocy lian i giętkiej gałązki, zmajstrował mały łuk. Cała metoda polegała na wwiercaniu patyka w kawałek suchego drewna. Oparł cięciwę łuku o patyk i przesuwał łuk do przodu i do tyłu, tak że cięciwa obracała wiertłem. W ten sposób uzyskał dym o wiele szybciej. Jednak wciąż nie udało mu się rozpalić ognia.
Tę noc także spędził pod gołym niebem. Rozmyślał. Wiedział, że może nie przeżyć tej przygody, że w najmniejsze zadrapanie może wdać się zakażenie, że nie ma doświadczenia w przetrwaniu i najmniejszy błąd może go zgubić. I właśnie to sprawiało, że zaczął bardziej doceniać życie. Po prostu życie. Podziwiał gwiazdy i pełnię księżyca. Wsłuchiwał się w szum fal i dźwięki lasu. I był szczęśliwy, że po prostu jest. Położył się spać.
W środku nocy obudził go grzmot pioruna. A zaraz potem zaczął padać rzęsisty deszcz. Wiatr wył jak opętany, drzewa tańczyły w takt tej pieśni, a fale uderzały wściekle o ląd. Robi szybko pobiegł do lasu, by choć trochę schronić się przed deszczem. Szczękał z zimna zębami, a woda zalewała mu oczy. W oddali rozległ się kolejny grzmot, a niebo rozbłysło błyskawicą. Woda strumieniami lała się z koron drzew. Gdzieniegdzie spadały gałęzie, połamane przez wiatr. To był dopiero początek sztormu.
O świcie, gdy przestało padać, Robi był na skraju wyczerpania. Jego ciałem wstrząsały potężne dreszcze z zimna. Czasami wszystko nam się udaje i jesteśmy przekonani o swojej wyjątkowości. Czasem zderzamy się z czymś, wobec czego jesteśmy bezsilni. Co pokazuje jak mali jesteśmy wobec wszechświata. Wtedy niektórzy odkrywają Boga. Robi się modlił. Nie znał słowa hipotermia, ale bardzo chciał by Bóg zapomniał przez chwilę o tym pojęciu.
- Boże! Jeśli przeżyję i wrócę z tej wyspy, obiecuję, że w końcu odwiedzę mamę.
Szczękając zębami, ledwo mógł mówić. Leżał na ziemi.
- Będę się częściej spotykał z bliskimi.
Powoli podnosił się na kolana.
- Będę częściej mówił przepraszam, proszę i dziękuję. Ale chcę żyć!
Wstał.
Robi powoli przedostał się na plażę. Zdjął przemoczone ubranie, by je wysuszyć na słońcu. Poranek jeszcze nie był upalny, więc rozbitek grzał się bez ryzyka dostania udaru. Po jakiejś godzinie odpoczynku poczuł się lepiej.
- Więc wysłuchałeś mnie? Dzięki. Wiesz jeśli chciałeś o sobie przypomnieć, nie musiałeś wywoływać od razu sztormu stulecia.
Otworzył kokosa i zaczął się pożywiać.
- Nie to żebym się gniewał, ale napędziłeś mi dużego stracha. Jestem ciekaw, dlaczego to zrobiłeś?
Popatrzył na porozrzucany przez wiatr chrust, liany oraz zmontowaną przez siebie tyczkę do strącania kokosów.
- No tak. To ma sens. Wiesz, nigdy nie byłem w takiej sytuacji, początkującym zawsze zdarzają się błędy. W każdym razie dzięki za podpowiedź.
Poszedł do lasu i przytargał więcej gałęzi, liści i lian. Zajęło mu to trochę czasu.
- Dobrze, jak się do tego zabrać?
Wbił cztery duże gałęzie w piasek, tak by tworzyły rogi kwadratu. Na ich szczytach położył dwie przekątne. Popatrzył krytycznie. Pokręcił głową. Delikatnie dotknął jednej z gałęzi i wszystko się zawaliło.
- Co się tak śmiejesz? Lepiej byś pomógł!
Znalazł drzewo blisko plaży. Oparł o nie dużą gałąź i przywiązał lianą, tak że razem tworzyły trójkąt. O dużą gałąź oparł mniejsze gałązki. Wszystko wzmacniał lianami. Przykrył to największymi liśćmi, jakie znalazł. W ten sposób, na bazie trójkąta, zbudował szałas.
- No i co? Jak się podoba? Przyznasz, że to mi się udało. Co mówisz? Podłoga? Wszystko musisz krytykować?
Wyłożył wnętrze gałęziami i liśćmi, tak by stworzyć wygodne posłanie i jedocześnie odizolować się od ziemi i wszystkich małych, pełzających żyjątek.
- Dzięki. Też uważam, że teraz jest świetnie. To co, próbujemy rozpalić ogień?
Znowu używał łuku ogniowego. Całe szczęście drewno zdążyło wyschnąć w ciągu dnia. Męczył się już kolejną godzinę i ciągle nie mógł rozpalić ognia.
- To bez sensu. Nigdy mi się nie uda.
I właśnie wtedy pojawiła się iskra która spadła na wysuszoną podpałkę. Powstał malutki płomień. Robi, w obawie że zgaśnie, dokładał małych gałązek. Potem większych. Aż w końcu miał porządne ognisko, przy którym mógł się ogrzać w nocy, upiec rybę, jak jakąś złowi, bądź odstraszyć zwierzęta.
Siedział na plaży przed swoim szałasem. Płonęło ognisko. Zajadał orzecha kokosowego. Był piękny zachód słońca.
- Wiesz? Minęło kilka dni a mam wrażenie, że całe wieki.
Odpowiedział mu łagodny szum fal.
- I powiem ci coś. Nie tęsknię za Internetem, za smartfonem, za Facebookiem i Instagramem.
Gdyby szum fal mógł wyrazić zrozumienie, zrobiłby to właśnie tak jak teraz.
- Mógłbym na tej wyspie zamieszkać na stałe.
I wtedy Robi dojrzał nadpływający z oddali statek. Najwyraźniej dostrzegli jego ognisko.
- Ale oczywiście muszę odwiedzić mamę.